ROZWÓJ OSOBISTY | PRAKTYCZNA PSYCHOLOGIA | RELACJE MIĘDZYLUDZKIE

Niebezpiecznie jest patrzeć w przyszłość

, Coaching



Przyszłość. Jest w niej coś takiego, że zazwyczaj wydaje się bardziej intrygująca od swoich koleżanek – przeszłości i teraźniejszości. Gdyby to były kobiety, to z pewnością przyszłość byłaby najbardziej seksowna z całej trójki, bo kusi swoją nieuchwytnością – jeszcze nie poznałem nikogo, kto wie, jak wygląda, ale wszyscy są na nią tak samo napaleni. No właśnie, tylko skąd się bierze przekonanie, że wczoraj było kiepsko, dzisiaj jest jeszcze gorzej, ale jutro… No jutro Panie drogi, to powinno wyjść słońce w końcu! Dzisiaj o tym, dlaczego niebezpiecznie jest pokładać wszelkie nadzieje w przyszłości.

Choć powyższy wstęp może mieć w sobie nutkę pesymizmu, to tylko dlatego, że czasami takie nastawienie działa na naszą korzyść. Nie piszę jednak, że nie warto jest wierzyć, że gdzieś tam kiedyś wszystko się uda. Bo warto. Z drugiej strony życie jest tak nieprzewidziane, że trudno w nim upatrywać okazji do snucia planów na najbliższe kilkadziesiąt lat w szczegółowych kilkudziesięciu punktach i podpunktach. Oczywiście pewne sprawy wręcz należy zaplanować, ale nie powinna to być skostniała wizja, bo zawsze istnieje ryzyko, że w jakiejś kwestii się nam nie powiedzie. I wtedy pojawia się problem.

Jeżeli nie oczekujesz – nie możesz się zawieść

Największe niebezpieczeństwo, jakie niesie za sobą nieustanne patrzenie w przyszłość, to przede wszystkim możliwość zawiedzenia się, gdy nasze wyobrażenia na temat życia i świata nie ziściły się w czasie, w którym tego oczekiwaliśmy. Można by rzec, że jest to jeden z największych problemów hipotetycznego Kowalskiego, który miał w czerwcu dostać awans i podwyżkę, ale potworny szef poklepał go jedynie po plecach i ledwo pozwolił na dłuższy urlop. Co wtedy czuje Jan? Kowalski rzecz jasna? Jest rozczarowany, przybity, przestaje używać dezodorantu pod pachę i nie chce mu się chodzić do roboty. Cała sprawa awansu, a co za tym idzie – większych zarobków, miała mu dać tę cudowną możliwość poczęcia pierworodnego syna (Leonarda) lub córki (Marii), poprzedzoną wakacjami na Majorce. Zauważ, że ten uroczy łańcuch przyczynowo-skutkowy ma miejsce, ale w przyszłości, która istnieje wyłącznie jako wyobrażenie ludzkiego umysłu.

Okazuje się więc, że Kowalski musi poczekać. Nieważne, czy będzie czekać na awans, czy pokaże środkowy palec swojemu szefowi i znajdzie bardziej dochodowe zajęcie, bo to wszystko wymaga czasu. Wydaje się, że to właśnie PRZYSZŁOŚĆ rozdaje karty. A my, niczym wyznawcy dnia jutrzejszego – wierzymy, że wkrótce los da nam to, czego oczekujemy. A jeśli nie da, to, no przepraszam, ale czeka nas cierpienie i śmierdzące pachy. Ból rodzi się z oporu, bo opór stawiamy właśnie wtedy, gdy nie potrafimy zaakceptować przyszłości, która nadeszła, i która, de facto, w tym momencie staje się chwilą obecną, a zaraz po tym zamienia się w struchlałą przeszłość. Czy opłaca się nadmiernie oczekiwać? To było pytanie retoryczne. Jeżeli nie oczekujesz – nie możesz się zawieść.

A gdzie jest miejsce na chwilę obecną?

Jest takie piękne powiedzenie zen: “Pada śnieg, każdy płatek ma swoje miejsce”. Każdy płatek jest inny, spada w czasie, w którym powinien spaść. To wszystko dzieje się w chwili obecnej. Śnieg nie narzeka, że stopił się za wcześnie, albo że spadł nie o tej porze roku, bo chciał mieć swoje “spektakularne wejście”. To dzieje się bez oporów, wszystko ma swój czas i swoje miejsce. Większość ludzi nie potrafi zaakceptować teraźniejszości – jedynej realnej formy czasu, bo przeszłość i przyszłość jest tworem umysłu, który istnieje tylko w naszych głowach. Dlatego tak wielu ludzi nienawidzi swojego życia – przeklinając chwilę obecną, dusząc się własną rzeczywistością.

Wielu też traktuje teraźniejszość, jako wyłącznie środek do celu, innymi słowy – wierzy, że zapracuje na lepszą przyszłość, tracąc tym samym z oczu wszelkie dobra, które oferuje im życie w chwili obecnej. Teraz wydaje się nic nie znaczącym stanem. W ten sposób tęsknimy za przeszłością, wyczekując przyszłości, marnotrawiąc kolejny dzień na wspomnienia i marzenia, które nie istnieją. Jakim cudem takie nastawienie może dać komukolwiek szczęście?

W coachingu przyszłość ma szczególne znaczenie. W przeciwieństwie do np. niektórych szkół psychoterapeutycznych, gdzie skupia się i “rozdrapuje” głównie wydarzenia z przeszłości, coaching jest zorientowany na działania dotyczące przyszłych losów klienta. Ten rodzaj planowania, zakłada pewne efekty w określonym czasie, przy czym od początku skupia się również na tym, jakie zasoby i umiejętności posiada się już teraz, tworząc most współpracy pomiędzy teraźniejszością a przyszłością. Działanie ku realizacji celu jest z reguły podejmowane natychmiastowo po ustaleniu drogi, jaką należy przejść, aby osiągnąć sukces bądź lepsze rezultaty na konkretnej, życiowej płaszczyźnie.

Cały potencjał niespełnionego pragnienia jest spalany poprzez działanie. Nie ma tam mowy o suchych marzeniach, tudzież czepianiu się wydarzeń z przeszłości. Liczy się to, co zrobimy w chwili obecnej, bo tylko wówczas mamy siłę sprawczą. Przyszłość (wizja spełnionego zamierzenia) jest tylko drogowskazem. Skupienie jest nakierowane na obecny etap osiągania celu, czyli konkretnej czynności, którą należy w danym czasie podjąć.

Lepszy Ty wkrótce, znaczy gorszy Ty teraz

Być może kojarzysz takie samorozwojowe powiedzonko: “Stań się najlepszą wersją siebie”. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to wyjątkowo szlachetna maksyma. I jeśli nie potraktuje się jej zbyt serio, to rzeczywiście tak jest. Niebezpiecznie jest natomiast poświęcić całe swoje życie, na stanie się kimś doskonałym. Głównie dlatego, ponieważ nie ma czego takiego, jak doskonałość – zawsze można bardziej przypakować na siłowni, wiedzieć więcej, zarabiać większe pieniądze. W tej kwestii nie ma żadnych limitów. Stąd powstaje iluzja stania się spełnionym człowiekiem, który już lepszy stać się nie może, a co musi znaczyć, że jest szczęśliwy. Niestety tak to nie działa.

Znam wiele osób, które obrały sobie za cel posiadanie wręcz niewyobrażalnych wartości i sukcesów, umniejszając sobie tak bardzo, jak tylko to możliwe: “Jeśli nie zrobię doktoratu, to jestem nikim”, “Jeśli nie będę miał 45 centymetrów w bicepsie, to zawsze będę cherlakiem”, “Jeśli nie znajdę perfekcyjnej kobiety, to umrę w samotności”. To droga donikąd, bo nawet jeśli uda nam się zrealizować określony cel, to wkrótce okaże się to niewystarczające, bo satysfakcja z jakiegokolwiek osiągnięcia ucieka nam sprzed oczu szybciej, niż zając na sterydach w gęstym lesie (zjawisko adaptacji hedonistycznej). Już samo zakładanie, że teraz nie jesteśmy wystarczająco “dobrzy”, sprawia, że jesteśmy nieszczęśliwi i czujemy się źle we własnej skórze.

Nawet najdrobniejsza zmiana na lepsze powinna być powodem do radości. Skupiając się na małym progresie – zdecydowanie łatwiej jest również osiągnąć swój “główny” cel, ciesząc się z rezultatów, które pojawiają się już podczas samego procesu. W ten sposób możemy zyskać większą pewność siebie i nie tworzyć niedoścignionego wzoru “najlepszej wersji samego siebie” w przyszłości, co niesie za sobą poczucie ogromnej ulgi i motywuje nas do dalszych osiągnięć.